Okładka i tytuł debiutanckiego dzieła niejakiego Simona AA Kölle, ukrywającego się pod szyldem Musterion, nieco skojarzyła mi się wydawnictwami ‚nowonarodzonych ambientowców‘ w stylu Elend, Mortiis czy Akhenaton. W końcu w „Mrocznych Lożach“ pojawiają się kościotrupy, stare lalki… Brakuje mi jeszcze tylko średniowiecznego smoka. Nic bardziej mylnego.

Musterion to po grecku tajemnica. I to słowo dobrze pasuje do cichych, nieco nieobecnych, płynących gdzieś obok dżwięków. Mam wrażenie, że jej twórca jest wielbicielem muzyki filmowej. Kompozycje mają ilustracyjny charakter. Melodie dobiegają jakby z oddali, tak jak np. dżwięki katarynki w Tannhauser Gate. Mnóstwo sampli: dziwnych śpiewów, rżenia konii, krzyków (choć nie potępieńczych). Jest mroczno, wilgotnie, ale nie przerażająco. Ot, tajemniczo.

Mimo, iż całość jest spójna, niezbyt korzystnie na je ocenę wpływają kompozycje, gdzie Simon zaczyna prowadzić zwyczajną pierwszoplanową melodię, tak jak np. w II-Trapped. Gdzieś ginie ten dziwny filmowy klimat. I, niestety, zbliża to Musterion nieco do wspomnianego Mortiisa. Za to zdecydowanym plusem są lekkie orientalizmy w odpowiednio zatytułowanym Visit in Tibet czy neofolkowa gitarka w IV-Dreams. Ale z tymi ‚plusami dodatnimi i ujemnymi‘ bywa tak, że to co jednym się podoba, innym staje ością w gardle.

Mała refleksja na koniec. The Black Lodge autorstwa Musterion klimatycznie pasuje mi do filmów, których akcja dzieje się w XIX wieku lub jako soundtrack do powieści E. A. Poe. Wiem, wiem, powoływać się na Poego to obciach, więc kończę i polecam lekturę, tfu!, muzykę Musterion.

[orwell]